poniedziałek, 13 czerwca 2016

My, wychowani na dzieci z gorszego sortu


Nie będzie dziś o polityce, kotach ani o 500+. Dziś o tym, że wychowałam się jako dziecko gorszego sortu i wcale nie narzekam. Tak sądzę. 

Miałam siniaki, guzy, a niektóre blizny z dzieciństwa mam do tej pory. Nie raz spadłam z płotu, próbując przejść do koleżanki, bo przecież każdy z nas wiedział, że nie wolno chodzić koło ruchliwej ulicy. Spadaliśmy także z drzew, próbując sięgnąć po jabłka, gruszki czy inne owoce. Bawiliśmy się w to, kto skoczy z wyższego schodka. Nie raz były zadrapania i siniaki, ale wszyscy wiedzieliśmy, że wystarczy włożyć rękę pod kran i nic nam nie będzie. Na oparzenia od pokrzyw stosowaliśmy "babkę" i ból mijał. Jak ktoś uderzył głową w róg stołu, przykładaliśmy do czoła zimny nóż i wszystko było w porządku.
 Gdy wbiliśmy gwóźdź w nogę, nikt z nami nie jechał na izbę przyjęć. Wyciągaliśmy go, płukaliśmy nogę pod "szlaufem" i po chwili biegaliśmy dalej. Nikt nie chodził za nami z chusteczkami, zapasową kurtką i butelką picia. Nikt nie sprawdzał co 5 minut czy jest nam zimno, czy się nie spociliśmy. Gdy tak nam było, zwyczajnie rozbieraliśmy się, lub biegliśmy do domu po kurtkę. Szkoła nie nasyłała na naszych rodziców psychologów, gdy biegaliśmy z siniakami. To było normalne.

Bawiliśmy się z kotami, psami sąsiadów, jaszczurkami, żabami i wszystkim co udało nam się złapać. Nikt z nas nie nabawił się od tego chorób, nie znaliśmy pojęcia "alergia na sierść". 

Siedzieliśmy na dworze do magicznej godziny "aż się ściemni". Wszyscy wiedzieli kiedy trzeba iść do domu, nikt do nas nie dzwonił i nam nie przypominał. 

Wymyślaliśmy nowe zabawy, robiliśmy najlepsze pistolety z patyków czy telefony z pudełek po zapałkach. Podłoga zawsze była lawą, bo mieliśmy ogromną wyobraźnię. Bawiliśmy się w chowanego, berka, klasy, skakaliśmy na skakance, gumie i graliśmy w dwa ognie czy palanta. 

Normalne było to, że w wieku 6 lat wędrowaliśmy do zerówki. Nikt nie myślał o tym, czy jego dziecko będzie przez to opóźnione w rozwoju. Na lekcje odprowadzaliśmy się sami, każdy wiedział, że "prawo, lewo, prawo, można iść" obowiązuje przed każdą ulicą. Książki, plecaki, piórniki mieliśmy po starszym rodzeństwie. Nie było dysleksji, dysgrafii, dyskalkulii. Wszyscy równo przepisywaliśmy czytanki, uczyliśmy się tabliczki mnożenia i nikt z nas nie zasłaniał się papierkiem z dys. 

Zimą chodziliśmy po zamarzniętym stawie i wiedzieliśmy, że można wchodzić dopiero po uprzednim sprawdzeniu lodu. Nikt nie utonął. 

Mówiliśmy starszym ludziom dzień dobry, do widzenia, bo tak po prostu trzeba. Nikt nie narzekał, że sąsiadka jest okropna. Po prostu tak trzeba. 

Piliśmy kranówkę, jedliśmy szczaw, dzikie jagody, ziemniaki z ogniska, owoce prosto z drzewa czy warzywa prosto z ogródka. Nikt nam nie płukał żołądków i nie wysyłał nas do lekarza. 

Przeżyliśmy. Żadne z naszych rodziców nie czytało książek na temat tego jak mają nas wychować. Mieliśmy zasady, które każdy znał i je respektował. Jednak mieliśmy też wolność. 

Nie posiadaliśmy bezpiecznych placów zabaw, psychologów, pedagogów. Nie mieliśmy także ADHD, dysleksji, alergii ani zakażeń. Mieliśmy wspaniałe dzieciństwo, bo nikt z rodziców nie zastanawiał się jak nas wychować. Nie żyliśmy sterylnie, książkowo. Rodzice nie pytali psychologów co nam jest, nie szukali w nas nadpobudliwości, po prostu wychowali nas jak dzieci gorszego sortu, i za to możemy im dziękować. 

10 komentarzy:

  1. Przypomniałaś mi o moim własnym dzieciństwie. Kiedy rozwaliłam kolano na rowerze nie biegłam z krzykiem do mamy a zmoczyłam apaszkę w rzeczce obok domu i przyłożyłam do rany. Z przyjaciółką - sąsiadką rwałyśmy szczaw, gruszki i cukrowy groszek, zajadałyśmy się tym. Moja mama doskonale wiedziała, że zawsze wrócę do domu zanim będzie "całkiem ciemno" i nigdy nie wrzeszczała na mnie, że się spóźniłam. Miałam takie dzieciństwo jak opisujesz. Najlepsze na świecie. Przemoczone ubrania zimą od jeżdżenia na sankach, a latem po deszczu gotowałam zupę z błota i byłam najszczęśliwszą dziewczynką na świecie. Miałam takie dzieciństwo o jakim współczesne dzieciaki mogą pomarzyć, bo teraz liczy się najnowszy tablet i gra na xboxa. Smutne.

    http://tamagoczi.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając twój post zastanawiam się dlaczego nie piszesz opowiadań. Powinnaś.

    Odnosząc się do tekstu... Prawdziwe i bolesne. Przypomnę ci jeszcze klapsa w tyłek, który się czasem przydawał, słynne "masz szlaban" i "jak będziesz dorosła to zrozumiesz". :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, czy zaliczam się do pokolenia 'dzieci gorszego sortu' czy już tego 'bezstresowego' czy jak to tam nazwać. W dorosłość wkroczyłam dwa miesiące temu. Wychowywałam się w mieście, w centrum, więc po drzewach nie skakałam ani nic z tych rzeczy. Ale jak wracam do tego miasta, to chodząc jego ulicami moje wspomnienia to głównie "ooo... tutaj stał kiedyś domek do wspinania z którego spadłam jak byłam mała", "a tutaj jest drążek, z którego spadłam na twarz przy robieniu fikołka" itp. Do lekarza chodziłam tylko przez chorobę (ach ten smog), alergię na sierść mam, ale moi rodzice nie 'cackali się' ze mną. Co mi wyszło na dobre. Chyba. I szlabanu nigdy nie dostałam, tak samo ręki na mnie nikt nie podnosił. Cóż... chyba jestem gdzieś pośrodku między tymi dwoma pokoleniami :)
    Pozdrawiam,
    Ola z Muzycznej Listy

    OdpowiedzUsuń
  4. Też jestem chyba z gorszego sortu bo nie dość, że z tych czasów, o których piszesz to jeszcze wychowałam się w małej miejscowości i w życiu nie zgadniesz co robiłam! Według dzisiejszej medycyny to jest cud że żyję! Uwaga bo będzie mocne: piłam mleko prosto od krowy! Takie niepasteryzowane, niewygotowane z bakterii i wgl! Gdyby sąsiadka, która była dilerem tego towaru jeszcze żyła to w życiu bym się do tego nie przyznała bo by ją jeszcze zamknęli za próbę popełnienia masowego mordu na dzieciakach ze wsi :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak ja uwielbiałam te czasy. Nadal zrywam owoce "na dziko", zdarza mi się przełazić przez płot, a siniaki i zadrapania mnie nie opuszczają. Chyba jeszcze nie wyrosłam tak do końca z dzieciństwa. :D
    Pamiętam jak w szkole nie było, że nauczycielka komuś odpuszczała, bo miał coś z dys-, każdy musiał tak samo się starać.
    A najlepsze jest to, że ten kto miał takie dzieciństwo w większości teraz jest już dorosły i sam ma dzieci, które traktuje "bezstresowym wychowaniem" i elektronicznymi zabawkami jakby zapomniał, że twierdza z poduszek i koca była najlepszą rzeczą.

    OdpowiedzUsuń